kwietnia 06, 2018

Koliste jeziora Białorusi - Mateusz Marczewski


Do przeczytania tej książki najbardziej zachęcił mnie tytuł. Koliste jeziora Białorusi brzmią bardzo tajemniczo, prawda? Kiedy "wyguglowałam" ten tytuł i zobaczyłam opis książki, już wiedziałam na pewno, że chcę ją poznać.
„W XII wieku kapłani Światowida uciekli przed chrześcijańskimi krzyżami na wschód. Schronili się nad Świtezią i tak pogańskie pomieszało się z chrześcijańskim – i miesza się do dziś. Miesza się też to, co było, z tym, co jest. Świętą wodę dowożą w cysternach, szeptuchy, chociaż używają telefonów komórkowych, od setek lat leczą tymi samymi metodami i nawet ludzie z miasta darzą je szacunkiem, a prosty człowiek na równi z mińskim intelektualistą zdają się żyć na pograniczu świata baśni, niewidocznych sił i namacalnej rzeczywistości. Woda i ziemia przykryły wprawdzie przeszłość, ale wciąż pamięta się i mówi o zalanych miastach, wioskach i podziemnych korytarzach. Obok tego, gdzieś po drodze działa się historia. Mongołowie, Rosjanie, bieżeńcy, Sowieci. (…)”
Źródło: czarne.com.pl

Książka jest napisana bardzo poetyckim językiem. Wydała mi się przy tym bardzo smutna, niektóre opisy były prawie że oniryczne i szczerze mówiąc to pierwszy taki reportaż z jakim się spotkałam. Tym razem autor usuwa się w cień i relacjonuje historie napotkanych ludzi i nie tylko. Nie ukrywam, że wolę, kiedy autor staje się bohaterem reportażu i opisuje swoje „przygody” w danym miejscu. Niektóre wątki były bardzo króciutkie, czasami tylko na 2 strony. Wydaje mi się, ze można by je trochę rozwinąć. Nie twierdzę, że było jakoś źle, ale wyszła taka trochę chaotyczna mozaika wielu króciutkich historii. Przez to wiele tematów zostało jedynie liźniętych po wierzchu bez przechodzenia do sedna problemu i jakiejś głębszej analizy sytuacji. 

Ten opis książki, który tu wstawiłam zasugerował mi, że będzie w niej trochę słowiańszczyzny i legend. Słowiańskich wątków nie jest wcale tak dużo, znacznie więcej jest historii ludzi, którzy próbowali i wciąż próbują określić kim są po upadku Związku Radzieckiego. Poznajemy wiele elementów ówczesnego ustroju, którego echa są wciąż obecne, jak grupy opuszczonych kołchozów i betonowych blokowisk wznoszących się pośród pól. Tego było najwięcej, więc jeśli planowaliście sięgnąć po tę książkę ze względu na słowiańską mitologię, to źle trafiliście.

Przyznajcie sami, że o Białorusi rzadko się mówi. Nawet w reportażach, które się co jakiś czas pojawiają króluje Rosja i Ukraina. Ta książka bardzo mnie zaciekawiła, bo o historii Białorusi nie wiele wiedziałam. Poznajemy okolice Połocka (tam jesteśmy najczęściej), Mińsk, a nawet skażone przez Czarnobyl obszary przy południowej granicy. Połock i historia relikwii św. Eufrozyny są tu motywem przewodnim i pojawiają się w różnych momentach książki.

Mogę polecić tę książkę wszystkim wielbicielom reportaży, czy ogólnie literatury faktu, ale nie spodziewajcie się wielkich cudów, ta książka wyróżnia się przede wszystkim klimatem oraz plastycznymi i poetyckimi opisami Białorusi. Mi się podobała i nie żałuję czasu jaki z nią spędziłam i na koniec dodam, że czyta się ją bardzo szybko i przyjemnie.

Szczegóły:
Tytuł: Koliste jeziora Białorusi
Autor: Mateusz Marczewski
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 230

Brak komentarzy: