czerwca 18, 2016

Krew i stal - Jacek Łukawski

Nie myślałam, że jeszcze jakiś polski autor mnie zachwyci swoją książką fantasy. Krew i stal to najlepsze polskie fantasy jakie czytałam od czasu „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego, a to jest spory wyczyn. Jestem pełna podziwu dla warsztatu pisarskiego Jacka Łukawskiego.

Po pierwsze: Świetny pomysł. Sto pięćdziesiąt lat temu podczas wielkiej wojny królestwo Wondettel podzieliła Martwica – magiczna bariera w obrębie której zostało zniszczone wszelkie życie ludzkie, zwierzęce i roślinne. Po latach Martwa Ziemia zaczęła się cofać i powstał w niej przesmyk prowadzący do wysokich gór po drugiej stronie. Tam w klasztorze jest ukryte coś, co musi wrócić do królestwa. Pierwsza wyprawa zaginęła. Za nią, przez martwe stepy podąża zbrojny oddział pod dowództwem Dartora. Razem z nimi wyrusza nasz główny bohater – tajemniczy Arthorn, który posiada swoją własną misję. Nie ma pojęcia co szykują dla niego bogowie, gdzie w ostateczności trafi i że za martwicą czeka niebezpieczeństwo mogące zagrozić królestwu.

Po drugie: bohaterowie. Arthorn (mega podoba mi się to imię) to świetny główny bohater. Jest tajemniczy, bardzo pomysłowy i zaprawiony w boju. Przez większą część książki nie mogłam go rozgryźć i dopiero pod koniec dowiadujemy się o nim czegoś więcej. Jego towarzysze też zyskali moją sympatię, choć trochę mniejszą.

Po trzecie: słowiańskie wierzenia. Myślałam, że trochę się na nich znam. Większość potworów kojarzyłam z różnych tekstów kultury, ale niektóre były dla mnie prawdziwą zagwozdką i niespodzianką. No nieźle musiał się autor nagrzebać za tym wszystkim. Dreszczyk emocji gwarantowany.

Po czwarte: język. Język jakim napisana jest Krew i stal jest genialny. Stylizowany na średniowieczny, trochę ludowy i pełen charakterystycznych zwrotów. To generuje niesamowity klimat i swego rodzaju swojskość. Chłopi mówią chłopską gwarą, rycerze mają swoje wojskowe powiedzonka. Pojawiają się tez inne języki, których nasi bohaterowie nie rozumieją – nareszcie znalazłam powieść w której nie wszyscy są poliglotami.  Wiem, że niektórym ten stylizowany język przeszkadzał, ale ja jestem nim oczarowana. Widać, że autor włożył w tę książkę ogrom pracy. Wszystko jest przemyślane i dopracowane w najmniejszych szczegółach.

Jest mapa! Kocham mapy w książkach! Już na samym początku czytania miałam banana na twarzy. Kolejny bonus jaki nam autor zafundował to wzmianki o kilku innych książkach fantasy. Wyłapałam w powieści bardzo wyraźne aluzje do wspominanego już przeze mnie „Wiedźmina” oraz (!) „Władcy pierścieni”. Czad. Iście epicko zostało to wplecione w fabułę i nieźle się uśmiałam czytając te fragmenty. 

Jedyne do czego mogę się przyczepić to początek. Lekko nudnawy, ale po przebrnięciu przez te początkowe 3 rozdziały było już coraz lepiej. No i dlaczego to się tak szybko skończyło, chcę więcej! To klasyczne słowiańskie fantasy z motywem podróży, zapadającymi w pamięć bohaterami i dość ciekawym problemem. Wspomnę jeszcze o pięknym wydaniu z klimatyczną okładkę, mapą i ilustracjami w środku. Cudo. To naprawdę jest debiut? Serio? Nie zauważyłam. Nic tylko czytać, polecam!

Szczegóły:
Tytuł: Krew i stal
Tom: 1
Cykl: Kraina Martwej Ziemi
Autor: Jacek Łukawski
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 384

Brak komentarzy: