kwietnia 01, 2015

Dziennik Bridges Jones - Helen Fielding

Jestem wielką fanką filmu o Bridget Jones. Wg. mnie jest genialny i jest całkowitym przeciwieństwem książki. No niestety. Książka jest nudna i płaska. Ale po kolei...

Bridget Jones jest nieźle popierdzielona. To trzydziestolatka ciągle licząca kalorie, jednostki alkoholu i niemogąca schudnąć 3 kg przez rok. To trochę nieprawdopodobne aby jakakolwiek 30-letnia kobieta miała takie śmieszne problemy. Jej przeżycia z facetami, pracą i kilogramami są... zabawne. Ale to stanowi urok tej książki.

Książka się reklamuje humorem. No niby są zabawne sytuacje, ale coś mi w większości z nich brakuje. Mam takie swoiste uczucie niedosytu. Wpadki Bridget wywołują uczucie zażenowania. Niekoniecznie lubię to uczucie.

Na okładce widnieje taki opis:
"Ta książka sprawi, że polubisz się dokładnie za te cechy, których najbardziej się u siebie wstydzisz. A ponadto w trakcie lektury będziesz co rusz wybuchać śmiechem i wykrzykiwać: „Bridget Jones to ja!”." 
Nie. Zdecydowanie, Bridget Jones to nie ja.

Książka, jak sam tytuł wskazuje, jest dziennikiem. Czyli pisana jest w 1-os. Ta forma ma swoje plusy i minusy, Mamy wrażenie, że jakaś rzeczywista kobieta to wszystko pisała - jest sporo niejasności wynikających z np. niemożności pisania z powodu kaca po jakiejś imprezie. Występuje więc sporo białych plam w powieści i niektórych wydarzeń trzeba się domyślać. To jest coś zupełnie innego niż standardowa powieść, inna forma. Szczerze? Nie do końca mi przypasowała.

Pomińmy teraz Bridget, bo ona jeszcze jakoś wzbudza sympatię i współczucie, ale jej matki strawić nie mogłam. Nawet nie wiem jak wyrazić słowami to co ona wyczynia. To taki typ paniusi po 50-tce która przeżywa drugą młodość i postanawia poszaleć niczym się nie przejmując.
Po przeczytaniu całości mam mieszane uczucia. W sumie nie wiem czy mi się podobała czy nie. Można powiedzieć, że jest interesująca.

Brak komentarzy: